Sprawdziłem mapę. Niedaleko był most kolejowy i kiedy tam dotarłem, okazało się że jest bardzo wąski, więc w razie nadjeżdżającego pociągu, miałbym kłopoty. Postanowiłem spróbować. Widok rzeki był niesamowity. Wyglądała ona jak niewypolerowane lustro odbijające światła tej zurbanizowanej zatoki, niczym impresjonistyczny obraz. Czułem w tym miejscu jakąś magię, a znalazłem się tam przez zupełny przypadek. Uwielbiam takie zbiegi okoliczności. Po nocy na stacji benzynowej zajęło mi trochę złapanie stopa do Tarify. Gdy tam dotarłem widok gór po marokańskiej stronie cieśniny był bardzo przejrzysty, mogłem nawet dostrzec budynki. Byłem na krańcu Europy, niemalże czułem zapach pustyni, choć była on setki kilometrów za górami. Chęć odkrycia Maroka rosła i rosła.
Ciężkie chmury podążały za mną przez cały dzień i zaraz przed zapadnięciem zmroku przyniosły pierwsze krople. Stałem w mżawce przez kilka godzin bez powodzenia. Kadyks był zaledwie sto kilometrów stąd, drobnostka. Około dwudziestej pierwszej potężna ulewa wygnała mnie pod wiatę pobliskiego supermarketu. Piętnaście minut później biały samochód zaparkował tuż przed wejściem. Młody człowiek z długimi blond włosami podszedł do mnie.
- Mówisz po angielsku? - zapytał.
- Jasne.
- Może być ciężko przy tej pogodzie. My jedziemy do Kadyksu, ale dopiero jutro, teraz chcemy gdzieś zaparkować na noc - wskazał ręką na samochód, w którym siedziała dziewczyna. - Masz ochotę na piwo?
- Pewnie, czemu nie - odpowiedziałem. Tak więc po chwili rozmawialiśmy we trójkę i dowiedziałem się że był ze Słowenii, a jego dziewczyna to Austriaczka. Podróżowali po Hiszpanii wynajętym samochodem.
- Może uda ci się tam przekimać - powiedział zerkając na niedokończoną budowę, co było tu normalnym widokiem odkąd zaczął się kryzys.
- W sumie myślałem o tym.
Dziwne jest to, że czasami tak po prostu czujemy z kimś więź od samego początku. Ten koleś na pewno był w podobnej sytuacji w swoim życiu. Po tym jak odjechali w ciemność nocy, rozbiłem obóz w pustym budynku bez drzwi i okien.
Następnego dnia dojechałem do Kadyksu dość szybko, zabrany przez Nor, piękną i pewną siebie, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, marokańską dziewczynę. W Kadyksie na pięknej plaży La Caleta poznałem grupę ludzi, którzy żonglowali, grali na bębnach i w sumie tam obozowali. Było tam dwóch Holendrów, jeden gość z Niemiec który podróżował ze swym szczeniakiem rowerem, był jeden Chilijczyk i kilka osób z Hiszpanii. Była tam także dziewczyna z Izraela, która podobnie jak ja dopiero tu przyjechała. Powiedziałem jej o swoich planach, a ponieważ chciała zapłacić za prom by dostać się do Las Palmas, zapytała czy może się dołączyć. Czemu nie. Na Kanary były tylko dwa promy tygodniowo, w soboty i we wtorki.
W poniedziałkowy poranek plażowi znajomi zabrali mnie do jednej z katolickich organizacji na darmowy posiłek. Wszyscy uwielbialiśmy darmochy. W jadłodajni spotkać było można zupełnie różnych ludzi. Jedni to pijani bezdomni, robiący dużo hałasu, którzy żyją na ulicy pewnie od lat. Inni to ludzie których pokonał kryzys, mający problemy się utrzymać. W południowych regionach Hiszpanii bezrobocie sięga ponad trzydziestu procent. Jeszcze inni to ludzie tacy jak my, próbujący zaoszczędzić każdy grosz, będąc w drodze. Po śniadaniu poszedłem do portu zobaczyć czy już zaczęły się zjeżdżać tiry. Udało mi się pogadać z niemieckim kierowcą, który powiedział mi, że jego firma musi zapłacić ekstra za drugą osobę w kabinie. Shit! Moja nadzieja zaczęła się rozsypywać. Poszedłem sprawdzić maila i... nie mogłem w to uwierzyć. Wiadomość od australijskiego żeglarza Richarda, który widział moje ogłoszenie w gibraltarskiej marinie! Postanowiłem od razu wracać, ale ekipa przekonała mnie bym poszedł z nimi na kolejny darmowy posiłek. Ciekawość zżerała mnie od środka.
Zamieszkałem ponownie w mieszkaniu Johna i reszty, choć czułem że nadużywam ich gościnności. W ich mieszkaniu prawie każdego dnia pojawiali się nowi couchsurferzy. Shawn sam kiedyś w obcym kraju nie miał dachu nad głową, teraz chciał się odwdzięczyć. Następnego dnia poznałem Richarda na jego łodzi Christina II, która była pięknym dwudziestometrowym keczem. Richard, pochodzący z Perth mężczyzna koło pięćdziesiątki, opuścił Australię pięć lat temu by opłynąć świat. Teraz jego planem było zebranie kilku osób załogi i być może popłynięcie na Karaiby. Być może. Richard musiał zostać w Gibraltarze przez kolejne kilka tygodni, by popracować jako programista i podreperować nieco budżet. Potrzebował również nowych żagli, poprzednie nie przetrwały sztormu. Więc ponownie nie wiedziałem na czym stoję. Znowu ugrzązłem.
Przez najbliższe kilka dni odwiedzałem Richarda dość regularnie. Odbyliśmy wiele konstruktywnych rozmów na temat wolnego oprogramowania i wolnych map świata. O systemie w którym wszystko jest na sprzedaż i wszystko ma swoją cenę. W końcu rozmawialiśmy o społeczności żeglarzy. Nie jest ona tak jednolita jak mi się wydawało. Jest wiele bogatych osób, którzy mieszkają na łodziach trochę dla szpanu. Nie przemieszczają się za wiele, czasem w ogóle. Ale jest też wiele prawdziwych żeglarzy, ludzi którzy czasem sprzedali wszystko by zrealizować marzenie życia. Ludzi, którzy często mają problemy by się utrzymać. Richard nie był pewien jak długo będzie musiał tu zostać i nie był do końca przekonany co do jego kolejnego celu. Chciał również by jego załoga dołożyła się nie tylko do kosztów jedzenia, ale również do pozostałych, jak paliwo czy cumowanie, ponieważ sam nie był w stanie za to zapłacić. Rozumiem, ale jednocześnie ja nie mogłem wydać aż tyle, niestety. Więc nadszedł czas podjęcia decyzji. Postanowiłem spróbować szczęścia w Maroku. Kierunek Agadir!