slide1 slide2 slide3 slide

Notatki z domu autostopowicza

Rękawiczkom powiedzieć pa pa?

Neon in France saying Laboratoire
Spojrzałem w zaszklone oczy matki po raz ostatni i zacząłem maszerować z kierunku ulicy Czaplineckiej. Mówiliśmy sobie do widzenia raz czy dwa razy do roku, jako że mieszkałem za granicą od kilku lat. Ale to pożegnanie było inne, wszyscy czuliśmy że nie zobaczymy się przez dłuższy czas, prawdopodobnie przez kilka lat. Był ciepły dzień, bardzo ciepły jak na okres bożonarodzeniowy. Niebo pokrywały ciemne, granatowe chmury. Stojąc nieopodal ogródków działkowych, w miejscu w którym łapałem stopa setki razy, czułem się spięty jakbym był nowicjuszem. Nie czułem się tak od przynajmniej dziesięciu lat, kiedy po raz pierwszy wybrałem się za granicę. Ostatecznie, do pewnego stopnia był to mój pierwszy raz. Nie jechałem jeszcze na stopa na drugą stronę Atlantyku.

Po piętnastu minutach złapałem lifta prosto do Poznania, gdzie spędziłem dwa dni nocując u Kasi, dobrej znajomej z czasów studiów, której nie widziałem jakieś dwa lata. Dobrze było być znów w Poznaniu, mieszkałem tam przez sześć lat i tak wiele miłych wspomnień związanych jest z tym miejscem. Z Poznania do Paryża dotarłem w około trzydzieści godzin, po drodze wpadając do Metz na kawę i pogawędkę z Yannickiem i Caroline - ludźmi których poznałem pół roku wcześniej. Stop szedł jak z płatka, czasem nawet nie łapałem, a ludzie podchodzili i pytali się dokąd chcę jechać. Długa zimowa noc też nie była mi straszna, odblaskowa kamizelka robiła swoje.

W Paryżu zatrzymałem się u Bretończyka o imieniu Lilian, byłego współlokatora i przyjaciela z Galway, gdzie mieszkałem przez ostatnie trzy lata. Następnego dnia dołączył do nas kolejny adoptowany Galwajczyk - Miki, który wracał ze świątecznej przerwy od rodziców z Katalonii. Paczka przyjaciół znowu razem. Kolejny poranek powitał nas wielkim bólem głowy. Oczywiście działo się! Na szczęście kac nie odjął nam apetytu. Wieczorem zrobiliśmy sobie sylwestrową ucztę po czym udaliśmy się na nocne zwiedzanie miasta. Na imprezę u znajomych Liliana dotarliśmy rowerami, gdyż komunikacja miejska tej nocy zawiodła. Niesamowitym przeżyciem było jeżdżenie rowerem o drugiej w nocy po Paryżu. W Sylwestra! Świętujący mieszkańcy co rusz pozdrawiali nas wykrzykując: "Bonne Année." Następnego dnia Miki wrócił do Galway, a ja zostałem z Lilianem kolejne kilka dni, wspominając piękne chwile spędzone razem w Irlandii i zastanawiając się co nas czeka w przyszłości. Lilian powrócił do międzynarodowej firmy designerskiej, gdzie chciał kontynuować karierę twórcy modeli. A ja? Gdzie byłem ja? Powróciłem do kariery włóczęgi? Brzmiało to dziwnie, ale podobało mi się.

Lit street signs in France directing to Post Office
W środę wieczorem pożegnałem się z przyjacielem i udałem na stację benzynową na przedmieściach, przy autostradzie A6, dokąd dostałem się kolejką podmiejską. Około północy, po kilku bezowocnych godzinach postanowiłem się zdrzemnąć. Wiał przeszywający wiatr, ale w ustronnym miejscu, w ciepłym śpiworze było wystarczająco przyjemnie by zasnąć na kilka godzin. Po porannej kawie wszedłem do toalety za potrzebą, gdzie stojący obok mężczyzna zapytał: "dokąd zmierzasz?" Znajomy akcent. Irlandczyk! To dla nich tak typowe, by zagadać z każdym i wszędzie, nawet w toalecie. Podrzucił mnie na péage*, skąd szybko dostałem się na stację pod Auxerre. W krótkim czasie pojawiło się dwóch kolejnych autostopowiczów. Jeden z nich, gość o ksywie Balladin, szybko załatwił stopa dla dwóch osób. Siedzieliśmy więc po chwili razem na tylnym siedzeniu małej osobówki mając wspólny cel - Montpellier. Przeskakiwaliśmy błyskawicznie z jednej stacji na drugą, z samochodu do samochodu. W pojedynkę szło mi wolniej, zbyt kiepsko mówiłem po francusku. Nieprzerwany deszcz lał się przez cały dzień z szarego nieba i dopiero pod Avignon zacząłem dostrzegać pierwsze gwiazdy. Nasz ostatni przystanek był czterdzieści kilometrów od celu. Gdy wysiadłem z samochodu poczułem ciepły podmuch niosący zapach iglaków i ziół. Śródziemnomorze! Czyżbym mógł już powiedzieć rękawiczkom pa pa, zastanawiałem się.

Do Montpellier dotarłem wieczorem, po trzynastu godzinach i ponad siedmiuset kilometrach. Nieźle. Pożegnałem się z Balladinem i po chwili przywitałem z Marie, kolejną osobą poznaną w Galway. Nostalgia za tym miejscem zaprowadziła nas następnego dnia do irlandzkiego pubu. Zostałem w Montpellier kolejne kilka dni spędzając miło czas z Marie i jej przyjaciółmi. Zastanawiałem się jak potoczy się moja podróż, czułem się jakby dopiero miała się zacząć. Wszystko wciąż było takie znajome, jeździłem na stopa po Europie, którą znałem prawie na wylot i odwiedzałem przyjaciół. Jedyną nowością była pogoda, nie byłem jeszcze na południu Europy o tej porze roku. Cały czas było słonecznie i ciepło. Niesamowicie ciepło jak na styczeń. Prawie cała Francja była już za mną, Czyżby całe zimno również? Rękawiczki schowałem głęboko, ale nie na sam spód, jeszcze nie. Na wszelki wypadek.

___
* Péage - właściwie Gare de Péage czyli punkt poboru opłat na francuskich autostradach.