Po piętnastu minutach złapałem lifta prosto do Poznania, gdzie spędziłem dwa dni nocując u Kasi, dobrej znajomej z czasów studiów, której nie widziałem jakieś dwa lata. Dobrze było być znów w Poznaniu, mieszkałem tam przez sześć lat i tak wiele miłych wspomnień związanych jest z tym miejscem. Z Poznania do Paryża dotarłem w około trzydzieści godzin, po drodze wpadając do Metz na kawę i pogawędkę z Yannickiem i Caroline - ludźmi których poznałem pół roku wcześniej. Stop szedł jak z płatka, czasem nawet nie łapałem, a ludzie podchodzili i pytali się dokąd chcę jechać. Długa zimowa noc też nie była mi straszna, odblaskowa kamizelka robiła swoje.
W Paryżu zatrzymałem się u Bretończyka o imieniu Lilian, byłego współlokatora i przyjaciela z Galway, gdzie mieszkałem przez ostatnie trzy lata. Następnego dnia dołączył do nas kolejny adoptowany Galwajczyk - Miki, który wracał ze świątecznej przerwy od rodziców z Katalonii. Paczka przyjaciół znowu razem. Kolejny poranek powitał nas wielkim bólem głowy. Oczywiście działo się! Na szczęście kac nie odjął nam apetytu. Wieczorem zrobiliśmy sobie sylwestrową ucztę po czym udaliśmy się na nocne zwiedzanie miasta. Na imprezę u znajomych Liliana dotarliśmy rowerami, gdyż komunikacja miejska tej nocy zawiodła. Niesamowitym przeżyciem było jeżdżenie rowerem o drugiej w nocy po Paryżu. W Sylwestra! Świętujący mieszkańcy co rusz pozdrawiali nas wykrzykując: "Bonne Année." Następnego dnia Miki wrócił do Galway, a ja zostałem z Lilianem kolejne kilka dni, wspominając piękne chwile spędzone razem w Irlandii i zastanawiając się co nas czeka w przyszłości. Lilian powrócił do międzynarodowej firmy designerskiej, gdzie chciał kontynuować karierę twórcy modeli. A ja? Gdzie byłem ja? Powróciłem do kariery włóczęgi? Brzmiało to dziwnie, ale podobało mi się.
Do Montpellier dotarłem wieczorem, po trzynastu godzinach i ponad siedmiuset kilometrach. Nieźle. Pożegnałem się z Balladinem i po chwili przywitałem z Marie, kolejną osobą poznaną w Galway. Nostalgia za tym miejscem zaprowadziła nas następnego dnia do irlandzkiego pubu. Zostałem w Montpellier kolejne kilka dni spędzając miło czas z Marie i jej przyjaciółmi. Zastanawiałem się jak potoczy się moja podróż, czułem się jakby dopiero miała się zacząć. Wszystko wciąż było takie znajome, jeździłem na stopa po Europie, którą znałem prawie na wylot i odwiedzałem przyjaciół. Jedyną nowością była pogoda, nie byłem jeszcze na południu Europy o tej porze roku. Cały czas było słonecznie i ciepło. Niesamowicie ciepło jak na styczeń. Prawie cała Francja była już za mną, Czyżby całe zimno również? Rękawiczki schowałem głęboko, ale nie na sam spód, jeszcze nie. Na wszelki wypadek.
___
* Péage - właściwie Gare de Péage czyli punkt poboru opłat na francuskich autostradach.