- Tak, a dokąd chcesz jechać?
- Em... do Ameryki Południowej.
- Dokąd?
Rafael, prawdopodobnie trzecia osoba którą zapytałem o lifta na stacji w pobliżu Perpignan, był naprawdę zaciekawiony moimi planami. Miałem więc stopa prosto do Girony, a zacząłem zaledwie przed godziną w Montpellier. Super. Po kilku minutach przeszliśmy na angielski, ponieważ nie mogłem się w pełni wysłowić po hiszpańsku. Mój kierowca mieszkał w Barcelonie i choć był bardzo zajęty, bo pracował aż do dwunastu godzin dziennie aby spłacić swoje długi, zjechał z autostrady by podwieźć mnie bliżej miasta.
W Gironie odebrał mnie z dworca Toni, młodszy brat Mikiego, kumpla z Galway. Kiedy zawitałem w mieszkaniu jego rodziców czułem, że słownik będzie moim najlepszym przyjacielem przez najbliższy czas. Studiowałam hiszpański na uniwersytecie, ale po latach nie mówienia, czułem się jakby co najmniej połowa słów po prostu wyparowała. Rozmowa z mamą Mikiego była najbardziej zabawna. Pytałem o coś łamanym hiszpańskim, a ona odpowiadała prostym angielskim, chcąc go podszlifować, gdyż zaczęła właśnie chodzić na lekcje angielskiego. Po dwóch dniach pełnych rodzinnej atmosfery, fantastycznego jedzenia i nieco zwiedzania ruszyłem w dalszą w drogę. Zanim dotarłem do wjazdu na autostradę było już ciemno, a temperatura zaczęła szybko spadać.
Pierwszy samochód złapałem w mgnieniu oka. Złapanie drugiego zajęło mi trzy godziny. Było już po północy, kiedy znalazłem się na małej stacji paliw niedaleko Barcelony, na której nie było prawie żadnego ruchu i dwie zmarznięte autostopowiczki - Birgit i Josefa, obie z Niemiec i w drodze do Portugalii. Miło płynął nam czas. Były przekąski, butelka czerwonego wina, mnóstwo śmiechu i znudzony pracownik stacji, patrzący na nas drepczących w miejscu by się rozgrzać. Nie mogliśmy wejść do środka, drzwi były zamknięte na noc, a za paliwo płaciło się przy okienku. Z gór wiał mroźny wiatr, a ruch na stacji był praktycznie żaden. Dobrze że wciąż miałem rękawiczki. Po kilku godzinach pracownik wyszedł na zewnątrz, wsiadł do swego samochodu, zaparkował koło nas i otwierając drzwi powiedział: "Możecie spać w samochodzie do końca mojej zmiany." Zajebiście.
Rano całą trójką znaleźliśmy stopa do następnej stacji, a tam dziewczyny dosłownie w minutę znalazły mi lifta z facetem jadącym do Tarragony. Po godzinie dołączyły do mnie, a wieczorem wylądowałem na wielkiej stacji pod Sagunto, gdzie stało dużo ciężarówek i trzech kolejnych autostopowiczów. Uciekają przed zimą, pomyślałem, podobnie jak ja. Gdy podszedłem się przywitać, zauważyłem że mają śmieszne ciuchy, jakby byli z jakiegoś dziwnego, hipisowskiego cyrku. Oczywiście nie wspomniałem nic na temat ich strojów, widziałem wielu świrów w życiu, dla wielu prawdopodobnie sam jestem świrem.
Hampi, gość z precyzyjnie przystrzyżoną brodą oraz Andrea, dziewczyna z długimi dredami byli ze Szwajcarii. Druga dziewczyna, Angela to Niemka. Zaczęliśmy grać w kości i opowiadać sobie historie z podróży pytając o lifta od czasu do czasu. Udało nam się złapać stopa dla całej czwórki w małym miejskim samochodzie. Kierowca był Hiszpanem, który wychował się w Szwajcarii. Podrzucił nas pod Alicante na stację benzynową. Na jej tyłach znaleźliśmy polanę gdzie postanowiliśmy się przespać. Wpatrując się w czarne niebo podziurawione milionem gwiazd, zasnąłem szczęśliwy że znów jest ciepło.
Alhambra - Granada |
Mój kierowca nie był zbyt rozmowny, mogłem więc przylepić się do szyby i podziwiać krajobraz. Góry rosły w naszych oczach, wszystkie pokryte oliwnymi drzewami niczym zielonymi plamami na rdzawej gołej ziemi. Wysiadłem na stacji na obwodnicy Granady. Słońce było już ukryte za górami. Wyglądało to jak łuna wielkiego pożaru, unosząca się nad szczytami. Zaszedłem do środka by podładować telefon i przejrzeć mapę. Kiedy wyszedłem Hampi, Angela i Andrea stali już na zewnątrz popijając wino. Był to ich pożegnalny drink, gdyż postanowili się rozdzielić. Dziewczyny chciały kontynuować stopa, by dostać się do Kadyksu, natomiast Hampi, namówiony przez kierowcę, zdecydował się pozwiedzać Granadę. Więc zaczęliśmy iść razem. Po drodze wyjaśnił mi skąd się wzięły ich stroje. To stara tradycja z krajów niemieckojęzycznych powiązana z rzemiosłem. Każdy rzemieślnik musiał podróżować przez jakiś czas, by dowiedzieć się więcej o świecie i podszkolić swój fach pracując tu i ówdzie. Tradycja ta sięga czasów średniowiecza. Każde rzemiosło jest reprezentowane przez inny kolor. Hampi jako stolarz nosił czarne ubrania.
Po drodze do centrum miasta zaglądaliśmy co chwilę do różnych barów na małe piwko i co nas zaskoczyło to to, że w każdym z barów dostawaliśmy do piwa darmowe przekąski zwane tu tapas. Po kilku barach, z pełnymi nareszcie żołądkami nadszedł czas by znaleźć jakiś nocleg. Hampi miał swoją technikę by przetrwać noc w miastach, szczególnie zimą: Znaleźć wysoki apartamentowiec z windami i rozbić się na ostatnim półpiętrze. Nikt nie używa tam schodów, idzie prosto do windy. Udało nam się już przy pierwszym podejściu. Drzwi były otwarte pomimo zainstalowanych domofonów. Usnęliśmy dosłownie w minutę.
Następnego poranka, po kawie i bagietce, ruszyliśmy w stronę starego miasta by odkryć uroki Alhambry - mauryjskej fortecy pełnej pałaców i ogrodów, zbudowanej na szczycie jednego ze wzgórz. Alhambra była ostatnim bastionem Muzułmanów w Hiszpanii. Została zdobyta przez monarchów katolickich w 1492. Poczucie estetyki, piękna i rytmu jest niebywałe w tym miejscu. Alhambra inspirowała wielu artystów, chociażby M. C. Eschera.
Wieczorem, sącząc piwo w małym barze z tapas, zdaliśmy sobie sprawę że obaj nie braliśmy prysznica od kilku dni. Był najwyższy czas. Sprawdziłem maila by zobaczyć czy odpisał któryś z couchserferów. Była tylko jedna negatywna odpowiedź. Zdecydowaliśmy się na hostel i znaleźliśmy jeden w centrum miasta. Mieścił się on w pięknym, starym budynku przy jednej z setek wąskich uliczek. Panował tam niezły klimat, pomimo tego że był on niemalże pusty. A może właśnie dlatego. Czułem się tam nieźle, choć nie jestem wielkim fanem hosteli. To znaczy w niektórych poznałem niesamowitych ludzi, czasami charyzmatyczne postacie, ale to niemal zawsze byli obcokrajowcy tak jak ja. Czasem nawet właściciele nie byli miejscowymi.
Gibraltarski żołnierz |
Pierwszy dzień spędziliśmy zwiedzając Gibraltar. Dziwne to uczucie chodzić ulicami tego miasta. Trochę jak bycie w Anglii, ale nie do końca, gdyż pogoda jest zbyt ładna, architektura bardziej śródziemnomorska, a najczęściej słyszany język to llanito - mieszanka angielskiego z hiszpańskim. Sama skała z której słynie Gibraltar to robiący wrażenie kawał wapienia, który jest domem dla setek magotów, jedynych europejskich małp.
Po zwiedzaniu nadszedł czas szukania łodzi. Felix powiedział mi, że w listopadzie goście którzy nocowali u niego byli w stanie znaleźć łajbę nawet w kilka dni. Wiem że jest za późno, pomyślałem sobie, ale cóż mogę zrobić? Czekać kolejny rok? Nie ma mowy. Zostawiłem ogłoszenia w tutejszych marinach, a są tu aż trzy: dwie w Gibraltarze i jedna w La Línea.
Mijały dni, a łapanie żaglówki na stopa wyglądało zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałem. Nie było prawie żadnego ruchu, przynajmniej o tej porze roku. Czasami siedziałem godzinami w marinie, tylko po to by pogadać z jedną osobą. W większości marin nie mogłem wejść na pomosty, nie znając kodu czy nie mając klucza. Z nadzieją było jak z huśtawką, w zależności od tego z kim rozmawiałem. Niektórzy mówili: "Nie no, nie jest wcale za późno, wciąż niektórzy wypływają." Inni zupełnie odbierali mi nadzieję: "Oj za późno, wszyscy tu zimujemy." Sprawdzałem co chwile maila jak maniak, licząc że ktoś przysłał mi jakąś wiadomość. Nic.
Po niemalże dwóch tygodniach spędzonych w Gibraltarze postanowiłem pojechać do Kadyksu, by sprawdzić czy możliwe jest złapanie na stopa ciężarówki płynącej promem na Wyspy Kanaryjskie. Nie było żadnych informacji na ten temat na autostopowej wikipedii. Zdecydowanie potrzebowałem zmiany.